Jak pięknie jest teraz w moim życiu! Boże, dziękuję Ci za wszystko co mam. Za ten balkon, na którym mogę teraz leżeć, za to słońce, które mnie ogrzewa, za pracę, którą uwielbiam, za każdą bliską memu sercu osobę, za moje małe psiaki wskakujące mi na kolana, za moje rodzeństwo (wracaj Mila!), za wspaniałą miłość, którą jest mi dane doświadczać, za cudowną mamę i za to, że teraz kiedy to piszę nic mnie nie boli. Mogę widzieć zieleń trawy, słyszeć kombajny pracujące na polu, czuć zapach lata. Boże... Dziękuję. Kolejny raz zdaję sobie sprawę z tego, że mam wszystko, co potrzebne mi do szczęścia. Co z tego, że nie posiadam pokaźnej kwoty na koncie, nie ukończyłam renomowanej uczelni i nie mam kaloryfera na brzuchu. I może nie byłam jeszcze w żadnym ciepłym kraju, bo ciągle mnie na to nie stać. I don't care.
Do szczęścia potrzeba mi tak "niewiele" . Nie chodzę na zakupy, podstawę mojej garderoby stanowią 3 koszulki i dżinsy. Nie mam też zbyt wiele kosmetyków czy butelek perfum. Dążę do tego, aby chociaż w swoim życiu zminimalizować materializm, który przecież ogarnia cały świat. Kup tę torebkę, a będziesz szczęśliwa. Kup też nową szminkę firmy X, a poczujesz się piękna i pewna siebie. Nie chcę tak. Chcę być, a nie mieć. I chyba coraz bardziej jestem. Jestem, bo przeżywam każdą chwilę mojego życia. Jaram się nią. Mam też gorsze dni, kiedy czuję, że skoro nie mam to tak jakby mnie nie było. Oglądam zdjęcia na Instagramie i widzę piękne, wysportowane kobiety leżące na plaży w Hiszpanii czy innym raju. Takie, co mają najnowszy model smartfona i zrobioną niedawno hybrydę na paznokciach. Myślę sobie wtedy- też bym tak chciała... Zaraz potem strząsam z siebie ten smutek, bo wiem, że jestem równie bogata, a może nawet bogatsza. Mam pięknych ludzi wokół siebie, mam zdrowie i sprawny umysł. Więc mogę wszystko.
Ostatnio w kółko piszę o szczęściu co pewnie niektórych irytuje, bo ile można się zachwycać. Łatwiej byłoby gdybym ponarzekała na uchodźców, niskie płace czy okradających nas polityków. Ale po co, skoro to nic nie zmieni?
Ps. Ostatni paragraf piszę jakieś półtorej godziny później. Ciągle siedzę na balkonie. Na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy, a gdzieś daleko za chmurami widać błyskawice zapowiadające burzę. Co słyszę? Szczekające psy i jakiś niezły bit (w końcu sąsiedzi też chcą uczcić początek weekendu). Aha. Moja mama siedzi obok i śpiewa pod nosem piosenki. Tak ją nastroił ten wieczór. Pięknie jest.
Komentarze
Prześlij komentarz